wtorek, 27 maja 2014

Wielki haul: promocja Rossmanna i inne zachcianki

Ostatnie 2 miesiące upłynęły pod znakiem zakupów kosmetycznych. Ile drogerii, tyle było promocji "nie-do-przegapienia". Może nie pobiłam rekordu, ale nie pewno moich zdobyczy nie jest mało. Jeśli chodzi o kolorówkę do twarzy, to na szczęście moje zakupy były dość przemyślane i zapolowałam na rzeczy niezbędne, których będę używać często i dla których nie mam zmienników w kosmetyczce. Oczywiście z lakierami do paznokci było trochę gorzej. Od teraz mam zakaz kupowania lakierów do końca września. Czy to długo, krótko? Myślicie, że uda mi się w tym postanowieniu wytrwać? :)

Przejdźmy to prezentacji tego co ostatnio nabyłam przy bardzo różnych okazjach:

1. Pierwsze były zakupy grupowe w Golden Rose. Nie było szaleństw, bo było to już drugie tego typu przedsięwzięcie w dość krótkim odstępie czasowym. Mamy lakierowe trio, kolory nieśmiertelne i klasyczne: granat, czerń i biel. Są to kolejno lakiery Rich Color nr 16 i nr 35 oraz Selective 04 Milky Way
Dodatkowo nie mogłam "przejść" obojętnie obok hitu, jakim są matowe szminki Velvet Matte. W moje ręce wpadły 2 kolory: 07 i 13 oraz pasująca konturówka. Na blogu jest już ich RECENZJA.



2. Potem przyszły do mnie neony Lemax. Każda blogerka mówiła o nich i chwaliła się swoimi marmurkami. Ja sprawiłam sobie dwa: różowy i zielony oraz kremowy żółty. Zakupiłam je na allegro od promoto-promoto.



3. Gdzieś po drodze zapragnęłam palety MUA Undress Me Too. Przypadkowo do koszyka w Minti Shop wpadły mi też pędzle Hakuro: H55 do pudru oraz H85 do brwi i eyelinera (tu już kroił mi się zakup żelowego z Maybelline). Dostanie kamuflarza z Catrice w kolorze 01 graniczyło w Naturze z cudem, więc nabyłam go też przez internet, zgodnie z zasadą "oszczędnie, za jedną przesyłką" ;)

Wybaczcie brudasowi H55 :)


4. Tu widać wspomniany Catrice Camuflage Cream w kolorze Ivory oraz jedyna zdobycz z promocji w Naturze: lakier Catrice nr 46 o wdzięcznej nazwie Berry Potter & Plumbledore.




5. Po opublikowaniu przez Yasinisi posta o topperach Life od razu pobiegłam do Super Pharm. Udało mi się dorwać dwa: nr 07 (z lewej) i 04 (z prawej).



6. Przechodzimy do promocji z Rossmanna. Oj, było zabawnie. Kobiety wyrywające sobie z rąk szminkę, nagły wzrost cen niektórych produktów i inne perypetie... W tygodniu "twarzowym" było u mnie skromnie. Tylko taniuśki, ale na co dzień mi wystarczający róż Wibo w kolorze nr 9 oraz puder Rimmel Stay Matte w kolorze Transparent.



7. Tydzień z oczami przebiegł też w miarę spokojnie. Mój absolutnie ulubiony, wspaniały i wydajny tusz Max Factor 2000 Calorie, w wersji podkręcającej. Pewnie starczy mi do następnej wielkiej promocji. 
Skusiłam się też na mój pierwszy eyeliner w żelu. Ten z Maybelline jest w miarę dobry. Spodziewałam się lepszej pigmentacji, ale nie jest źle.Używam do niego pędzelka Hakuro H85 pokazanego wyżej. Ciągle przyzwyczajam się do jego konsystencji i odmiennego sposobu malowania kreski.
Kupiłam też na próbę żel do brwi Wibo Eyebrow Stylist. Nie spodziewałam się po nim za dużo, a okazał się naprawdę świetny. Używam go codziennie, jestem z niego bardzo zadowolona. Na pewno kupię kolejne opakowania.



8. Zaczynamy tydzień lakierowy z Rossmanna. Na pierwszy ogień idą dwa lakiery Rimmel 60 Seconds. Po lewej to 613 Midnight Rendezvous - piękny bakłażan z kolekcji Rity Ory oraz po prawej 415 Instyle Coral
Zaplątał mi się tu też neonowy, pomarańczowy rodzynek z Claire's, który kiedyś tam upolowałam za 4 zł.




Następnie mamy piaski. Neonowa żółć i brzoskwinia z serii Lovely Ibiza oraz fiolecik i ciepły róż z Wibo Candy Shop. Fiolet to w sumie dostałam jeszcze przed promocją od mojego chłopaka, a brzoskwinię po dłuugich i intensywnych poszukiwaniach dorwałam już po obniżce.



Powoli zmierzając do końca, mamy odżywkę Eveline diamentową, która stałe (ale z umiarem) gości w moim repertuarze pielęgnacji paznokci. No i perełka: legendarny Max Factor nr 45 - Fantasy Fire. Mały i drogi, ale i tak nie umiem się doczekać, aż pomaluję tym cudem paznokcie :)



Tu mamy paski do Half Moon Manicure z Wibo. Normalnie ich cena była trochę zawyżona co do ilości, ale po rabacie było ok. Zwykle takie zdobienie robiłam ręcznie, ale pomoc się przyda.
Ostatni lakier to Miss Sporty Clubbing Colours o numerku 452.
Moje skórki nie są mocno narastające na paznokieć, ale suche i troszkę zgrubiałe po bokach. Byłam bardzo ciekawa jak zadziała na nie wychwalany żel Sally Hansen Instant Cuticle Remover, no i w końcu dostałam dobra okazję by się przekonać. Na moje problemy to do końca nie jest to, ale i tak go używam na sobie, a z jeszcze większym powodzeniem na moim chłopaku :D



Ostatnim moim zakupem, dosłownie z przed paru dni, jest podróba stempla-ideału zwanego Kand i trzy płytki z allegro.



Uff, mam nadzieję, że dotrwaliście do końca tej wyliczanki. Koniecznie pochwalcie się Waszymi łupami!

Całusy, Migdałowa :)

czwartek, 22 maja 2014

Pomadki Golden Rose Velvet Matte 07 i 13




Matowe szminki Golden Rose Velvet Matte to od kilkunastu tygodni wielki hit blogerski i nie tylko. Nie mogłam się na nie nie skusić. Idealną możliwość dała mi Diunay organizując zakupy grupowe. Częścią mojego zamówienia stały się dwie wspomniane pomadki, o numerze 07 oraz 13.




Po lewej: nr 07- pudrowy, przybrudzony róż. Dla mnie to bardzo naturalny kolor, idealny na co dzień. Czubek mi się lekko zgniótł, bo w tym egzemplarzu zatyczka mocno dolega do reszty opakowania i kręcąc się, sprawia, że sztyft szminki też się wysuwa i w tę zakrętkę wbija. Nosząc pomadkę w torebce łatwo o taką miazgę. Raz to w ogóle wypadła mi z opakowania w całości...

Po prawej: nr 13 - intensywna fuksja (czy też magenta?). Marzyłam to takim kolorze, teraz mam i to w macie. Jest piękna. I nie sprawia żadnych problemów :)




Szminki mają dość kremową konsystencję. Nakłada je się łatwo, równo. Nie suną po ustach tak łatwo jak szminki błyszczące, ale nie są tez bardzo "tępe". Efekt jaki dają to zdecydowanie mat - w zależności od koloru jest od mocniejszy lub też bardziej satynowy. Są mocno napigmentowane.

W moim przypadku bardziej suchy jest jasny róż. Dlatego też troszkę lepiej trzyma się na środku ust, ale i może bardziej je wysuszać. Fuksja jest bardziej satynowa i łatwiej znika z środka ust, na obrzeża trzyma się bardzo mocno. 
Tak czy inaczej szminki są bardzo trwałe, przy normalnym trybie życia 3 godzinki spokojnie wytrzymają, a jak nie będziemy zbytnio jeść i pić, to dłużej.
Co do wysuszania... ostatnio miałam sporo problemów z ustami, były wrażliwe i podatne na wysuszanie. Noszenie tych szminek pogarszało ich stan. Nawet teraz, gdy ich kondycja polepszyła się, to nadal dzień w tej szmince = kolejne 2 dni intensywnej pielęgnacji, żeby mi skóra płatami nie odeszła. Nie mniej jednak, wydaje mi się, że dla osób, których usta są w dobrej formie i zwykle nic ich nie rusza,to te szminki też nie zrobią krzywdy. U mnie te dolegliwości to chyba kwestia najgorszego stanu ust od kiedy pamiętam.






Do fuksjowej szminki używałam konturówki, również marki Golden Rose. Jest to Classics Waterproof Lip Pencil nr 306. Na zdjęciu jest ona po lewej stronie, po prawej 13 z Velvet Matte.
Konturówka ma nieco jaśniejszy i bardziej żywy odcień, ale na ustach bardzo dobrze uzupełnia się z pomadką.



Na koniec tak zwane samojebki :D
Często trudno ocenić czy dany kolor szminki (czy jakiegokolwiek innego kosmetyku) podoba nam się i będzie nam pasować, jeśli nie widzimy jak komponuje się z resztą twarzy, nawet cudzej.

Blady róż na zdjęciu jest rzeczywiście blady, tak jak w sztyfcie szminki. O dziwo, na żywo na moich ustach aż tak delikatny nie jest. Wygląda na twarzy żywiej, niż możecie to zobaczyć poniżej. Czytałam o nim, że jest tak jasny, że aż trupi. Dla mnie zdecydowanie nie. Żeby był tak maksymalnie naturalny, to nawet mógłby być
dla mnie odrobinkę dosłownie jaśniejszy. Ale i tak bardzo mi się podoba. 

Fuksja oddana jest raczej rzeczywiście.




Reasumując, ja te szminki bardzo polecam. Wyglądają pięknie, dają bardzo ciekawy efekt. Ich gama kolorystyczna liczy aż 20 odcieni, więc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Nosząc je dostałam już parę komplementów i pytań "A co masz na ustach?". Fakt, że lekko wysuszają usta, ale to cena, jaką płacimy za matowe wykończenie. Po prostu trzeba pamiętać o lepszej pielęgnacji ust nosząc je, wtedy zdecydowanie warto je mieć.  Są bardzo dobrej jakości i również w genialnej cenie - 10,90 zł.

Mają małe wady, ale i tak zgadzam się - są hitem.

sobota, 17 maja 2014

Colour Alike PZN 490 Drachetka i srebrny akcent



Drachetka to był jedyny lakier od Colour Alike, który zapragnęłam mieć jak najszybciej. Pomimo całego szału na tę firmę, na razie jestem posiadaczką zaledwie 3 egzemplarzy (Holo Topu, Typografii E i własnie Drachetki).

Drachetka - czyli latawiec, pochodzi z kolekcji nawiązującej do Poznania. Ma piękny, jasnobłękitny, lekko przybrudzony kolor. W buteleczce widać, że zwiera w sobie niebieski shimmer, ale na paznokciach już go nie widać wcale.
Lakier jest jak dla mnie bardzo rzadki, trzeba uważać, żeby nam się nie wylał na skórki. Kryje jednak bardzo dobrze, 2 cienkie warstwy to tyle ile mu do szczęścia wystarczy. Poza tym maluje się nim dobrze i sprawnie. Schnie szybko. Trzyma się nieźle, 3 dni nosiłam go i w tym czasie nic złego się nie stało.
Można ją nabyć w cenie 10,49 zł na stronie http://colorowo.pl/.

Tak prezentuje się solo:



Drachetka sama na moich paznokciach pobyła tylko do momentu całkowitego wyschnięcia. Potem ozdobiłam ją za pomocą tasiemki i lakieru Lovey Snow Dust nr 3 srebrnymi akcentami.

Zdobienie nie rzucało się mocno w oczy, ale wyglądało bardzo elegancko, subtelnie. W słońcu ujawniało całą swoją magię i mieniło się srebrzystym brokatem. Byłam z niego bardzo zadowolona, świetnie mi się je nosiło.

A czy Wam się podoba? Napiszcie!

Pozdrawiam Was, Migdałowa :)






poniedziałek, 12 maja 2014

Co wygrałam w zeszłym miesiącu - krótkie recenzje

Jeśli regularnie czytacie mojego bloga, to wiecie, że w zeszłym miesiącu zostałam wyróżniona w dwóch konkursach na wiosenny manicure.
Jeśli śledzicie mój profil na facebooku lub instagramie, to wiecie, jakie nagrody otrzymałam.

Natomiast jeśli któreś z tych twierdzeń nie jest odnośnie Was prawdziwe, to zapraszam do obejrzenia zdobień TU i TU, a także do obserwacji:
Instagram
Facebook

Teraz pokażę otrzymane nagrody na blogu, ale żeby nie było nudno, to zdjęcia urozmaicę krótkimi recenzjami tych produktów, gdyż zdążyłam większość z nich wypróbować.

Na pierwszy ogień idą nagrody od Pierre Rene. Od tej firmy otrzymałam szklany pilnik, zmywacz w piasku, peeling solny do dłoni oraz lakier MIYO Mini Drops nr 165 w kolorze Sweet Carrot.



Pilnik szklany - dwustronny, estetyczny, piłuje bardzo dobrze. Pytanie brzmi - jak szybko się zużyje?



Zmywacz we flamastrze - posiada 3 wymienne końcówki, to jego największy plus. Poza tym jest precyzyjny. Zmywacz w nim zawarty szału nie robi, ale da się nim usunąć co nieco. Fajny gadżet, ale można go zastąpić patyczkiem kosmetycznym albo lepiej - syntetycznym pędzelkiem, np. takim do nakładania żelu.



I teraz najciekawsze - peeling do dłoni. Ma bardzo fajny skład. Zawiera sól morską, olej jojoba, ze słodkich migdałów, makadamia, ekstrakt z winorośli oraz witaminę E. Producent zaleca dobrze wstrząsnąć produkt, po czym masować dłonie niewielką ilością produktu przez około 30 sekund, po czym spłukać je wodą.
Po użyciu ręce są gładkie, lekko natłuszczone - bardzo przyjemne uczucie.
Dla mnie ten peeling nie jest jakiś genialny, bo mam dosyć cienką i delikatną skórę dłoni, która nie wymaga złuszczania. Na drobne zgrubienia, które mam wokół paznokci też się nie nada, tu lepiej jakiś żel do skórek się sprawdzi. Jeśli chodzi o nawilżanie i odżywianie to jako peeling nie możemy go stosować tak często, żeby zauważyć długotrwały efekt.
Dla osób, które maja inne potrzeby - grubszą skórę, martwy naskórek - polecam wypróbować, bo naprawdę może być warto. Dla osób takich ja jak - fajny, ale na pewno nie niezbędny.









Od Lovely/Wibo dostałam tusz do rzęs oraz miętowy lakier I Love Summer nr 2.

Tusz Up Up To The Sky według producenta ma wznosić i pogrubiać rzęsy.
Tusz ma bardzo gęsta konsystencję. Jak to zwykle na początku - na szczoteczkę nabiera się dużo tuszu. Nie lubię oceniać i używać takich świeżaków. Jednym zamoczeniem szczoteczki pomalowałam oboje oczu 3 razy. Pierwsza warstwa pogrubia rzęsy, ale je skleja. Druga znów pogrubiła, lekko podkręciła, ale nadal nie wyglądało to dobrze. Podczas nakładania trzeciej na szczoteczce jest już mało tuszu, dlatego udaje się trochę porozdzielać rzęsy. Niestety gęsty tusz już podsycha i tworzą się grudki. Efekt końcowy nie jest najlepszy.





Na plus: dość klasyczna szczoteczka. Trwałość ok, trochę znika z rzęs w ciągu dnia, ale okruchy nie zostają pod oczami.
Ciekawe jak będzie się sprawować, gdy się już go trochę poużywa. Powinno być lepiej. Z własnej woli na pewno go nie kupię, Wam też szczególnie nie polecam. No chyba, że macie bardzo gęste rzęsy i takie klejące konsystencje Wam nie przeszkadzają.

Rzęsy nagie:



Rzęsy pomalowane tuszem Lovely:





Lakiery natomiast pokażę Wam w osobnych recenzjach :)

Co sądzicie o tych produktach i tego typu kosmetycznych postach? Miałyście styczność z tymi rzeczami?

Całusy, Migdałowa :)

środa, 7 maja 2014

Golden Rose Galaxy 11

Przepraszam Was za dość długą przerwę w blogowaniu. Przedłużyłam sobie trochę majowy weekend i postanowiłam wrzucić na luz, odpocząć. Leniuchowałam ile się dało :) Teraz dla odmiany mam znów nawał pracy, ale kiedy mam  bardzo dużo do zrobienia łatwiej mi się zmobilizować i wykonać wszystko, niż kiedy muszę zrobić tylko jedną albo dwie rzeczy. 

Przejdźmy do bohatera dzisiejszego posta. Jest to lakier Golden Rose z serii Galaxy, o numerku 11.
Zachwyciłam się nim, gdy tylko pierwszy raz go zobaczyłam. To bardzo bogaty i czarujący lakier. 

Po pierwsze, jest cudownie morski
Po drugie, jest piaskowy. Ale nie tak do końca zwyczajnie - jego teksturowa baza jest półtransparentna, żelkowa.
Po trzecie, mamy zatopiony w nim ogrom drobinek: trochę holograficznego i bardzo drobnego brokatu, holograficzne paseczki oraz srebrne malutkie piegi i srebrne duże hexy. Elementy srebrne w większości nie wyglądają na takowe, ponieważ pokryte żelkową bazą lakieru stają się morskie, jak ona.

Przez dużą ilość drobin nakłada się go specyficznie, ale bezproblemowo. Efekt, który uzyskałam tworzą 2 warstwy. Schnie w miarę szybko. 
Na paznokciach trzyma się... względnie. Około 3 dnia noszenia znacznie odprysł mi na kilku paznokciach, szczególnie tych krótszych (bo połamanych). 
W miejscach gdzie się utrzymał, było go trudno zmyć.
Dostępny jest na wyspach Golden Rose i w ich sklepie internetowym w cenie 12,90 zł.

Niektóre dziewczyny podsumowywały go jako śmieci na brzegu morza. Dla mnie to raczej skarby na dnie
oceanu :)
Ten lakier ma swoje wady, lecz mimo to piekielnie mi się podoba :D

A Wam?



Nie najlepsze zdjęcie z lampą błyskową - ale przynajmniej trochę oddaje piękny holo-efekt paseczków :)